-Allie!-usłyszałam donośny głos mojej mamy, dobiegający z parteru domu. Wypuściłam powietrze z ust ze świstem i schowałam telefon do kieszeni spodni.
-Już idę!-krzyknęłam w przestrzeń. Złapałam rączkę mojej walizki, rozejrzałam się jeszcze raz po moim pokoju i zbiegłam na dół.
-Ubieraj kurtkę, buty i jedziemy.-powiedziała rodzicielka, chodząc od salonu do kuchni i od kuchni do salonu. Jak się domyślam, pewnie sprawdza czy wszystko spakowała.
-Margaret, wzięłaś dokumenty auta?-zapytał tata, który czekał na nas w ganku, gotowy do wyjścia.
-A ty nie mogłeś tego zrobić?-odpowiedziała mama pytaniem na pytanie z lekkim rozdrażnieniem w głosie.
-Oh, no zapomniałem.
Przysłuchiwałam się tak dialogowi rodziców, ubierając puchową kurtkę. Zawiązałam na szyi długi, czerwony szalik, a na głowę naciągnęłam czapkę w tym samym kolorze z dużym pomponem. Zabrałam swoją walizkę i opuściłam dom. Od pierwszej sekundy moją twarz omiotło mroźne powietrze. Brrrr. Zimno. Szybko zapakowałam bagaż do bagażnika auta, a sama usadowiłam się na tylnej kanapie. Po kilkunastu minutach tępego wpatrywania się w szybę, zobaczyłam rodziców opuszczających dom. Po chwili ruszyliśmy w drogę.
Całą podróż rozmawialiśmy, śmialiśmy się i śpiewaliśmy piosenki, które leciały w radio. Było miło i zabawnie. Wygłupialiśmy się jak zawsze. Myślałam, że nic nie przeszkodzi nam w podróży, jednak myliłam się. W pewnym momencie ujrzałam jadący wprost na nas samochód ciężarowy. Tata zaczął skręcać, uciekać przed olbrzymem, ale nie udało się. Po ułamku sekundy poczułam silne uderzenie i ból przeszywający moje ciało. Po chwili nie odczuwałam już nic.
----------------------------------------------
Oto jest prolog. Mam nadzieję, że nie jest taki zły. Liczę na szczere komentarze. Pierwszy rodział pojawi się już niedługo :)